Winna jestem ostatniego wpisu na moim
remontowo budowlanym blogu.
Czas aby podsumować ostatnie trzy
lata.
Straciłam mnóstwo nerwów. Nabyłam
kilka średnio pożytecznych umiejętności jak np. kładzenie
ceglanej licówki. Utwierdziłam się w przekonaniu, że wiara
niekoniecznie czyni cuda a wiara w fachowca to delikatnie mówiąc
„naiwność”.
Dowiedziałam się, że nawet znając
kogoś trzydzieści lat, można zostać zaskoczonym jego spojrzeniem
na barwy. Uzmysłowiłam sobie, że ludzie różnią się od siebie
krańcowo.
To doprowadziło mnie do filozoficznych
wniosków, że wojny są jednak typowym sposobem na rozwiązywanie
konfliktów i dziwnym jest to, że jeszcze jako gatunek istniejemy.
Doszłam do wniosku, że mimo
powyższych refleksji, jestem bytem na wskroś pokojowym a
umiejętność zręcznej manipulacji opanowałam do perfekcji.
Wylałam pół wiaderka łez. Dwa razy
straciłam skórę na rękach Z piętnaście razy znalazłam się na
skraju załamania nerwowego. Cztery razy wybierałam się do
adwokata, złożyć papiery rozwodowe(ale nie doszłam).
Raz prawie się wyprowadziłam,
porzucając MMŻ z jego optymizmem.
By być sprawiedliwą, przeżyłam też
chwile uniesienia, kiedy pojawiła się ściana w łazience i
wzruszenia, kiedy odkryliśmy kawałek gazety z końca XIX wieku na
ścianie naszej sypialni.
Przybyło mi siwych włosów, zepsułam
sobie lewy bark (kto wie, może wnosząc paczki cegieł?) i
postawiłam na swoim.
Odgrażałam się, że we wrześniu z
drzwiami czy bez, wprowadzam się z całym majdanem. I tak się
stało.
Przez dwa miesiące mieszkaliśmy bez
drzwi do łazienki.
Po tygodniu przestało to nam
przeszkadzać. Ale gości trudno było przyjmować. Tym bardziej, że
łazienkę, z całym jej wnętrzem widać z każdego kąta zarówno
kuchni, jak i salonu.
Dziś drzwi już są. Co więcej,
łazienka jest najbardziej skończonym pomieszczeniem w domu.
Kuchnia też ma się nieźle i po
siedmiu miesiącach aktywnego jej używania, mogę powiedzieć, że
to kuchnia idealna. Nic bym w niej nie zmieniła, choć na jedną
półeczkę czekam do dziś nie tylko ja, ale wszystkie moje
miedziane garnki.
Na razie kamufluję kable wystające ze
ściany okolicznościowymi ozdobami. A to z liści jesienią, a to z
choinki zimą lub z wikliny i piór w okolicach Wielkiejnocy.
Mój stół marzeń ciągle takim
pozostaje, ale MMŻ twierdzi, że co nagle to po diable.
Przedpokój wygląda nieźle, choć
brak szafki i czegoś do siedzenia przy ubieraniu butów zaczyna mnie
wkurzać.
Dojrzewam, dojrzewam a potem biorę
sprawy z swoje ręce.
Sypialnia jest tworem skończonym,
chociaż może jakieś dywaniki pod nogi byłby miłym akcentem.
Może też nieduże siedzisko przed łóżkiem? Ale tu nie będę się
upierać.
Najgorzej sprawa ma się z gabinetem
czyli biblioteką.
Nadzieja, że książki, płyty i kto
wie co jeszcze znajdzie nareszcie swoje miejsce na półkach
pozostaje na razie nadzieją. Plany są, ale do odtrąbienia finiszu
jeszcze daleko.
Kartony, które zwozimy, rosną jak
wieżowce w pokoju a te, otwierane, są jak loteria. Co trafimy tym
razem? Pamiątki z podróży czy może szklanki do piwa? Kolekcja
Matrixa czy zbiór kamieni Młodszej?
Pamiętajcie by opisać swoje skarby
(ja to zrobiłam), ponumerować (to też zrobiłam), założyć
folder w komputerze (a jakże, to też mi się udało), a potem
przenieść kopię do chmury (i tu nastąpił problem, bo
samozaparcia starczyło mi tylko na 60 pierwszych kartonów). I innym
przypadku będziecie mieli zgadywankę, jeśli wasz komputer umrze nieoczekiwanie I raczej będzie bliższa
irytacji niż ekscytacji.
Mieszka się super. Świadomość, że
nigdzie nie muszę się wyprowadzać, i że już nareszcie jestem u
siebie osładza mi wszelkie gorzkie pigułki jak nie przykręcone
listwy, brak kawałka sufitu czy nie zatynkowane okna.
Nie można mieć wszystkiego. Przede
mną jeszcze z kilkanaście (co najmniej, mam nadzieję) lat życia, może zdążę
się doczekać osłonek na zawiasy w oknach.
Na razie pokażę wam stan dzisiejszy
naszego lokum. Jeśli coś się zmieni, czytaj: pojawi, na pewno do
was wrócę.
Od przyszłego tygodnia optymistycznie
zaczynam remont Domu na końcu.
Zanim dobrze się zastanowiłam, już
umawiałam fachowców do wymiany kafelek i kładzenia gładzi. Coś z
moją głową jest nie tak. Zamiast teraz leżeć i napawać się
świętym spokojem, ja znów pakuję się kurz i pył.
A może niektórzy tak mają?
Trzymajcie się ciepło, bo w końcu to
wiosna!