wtorek, 9 grudnia 2014

"Manana" jak mawiają Hiszpanie kiedy wszystko mają w nosie




Przeczytałam sobie dwa ostatnie wpisy.
Po pierwsze po to, aby sobie przypomnieć na jakim etapie narzekania skończyłam.  Po drugie, żeby znaleźć impuls do dalszego relacjonowania naszych przygód budowlanych.
Doszłam do wniosku, że jednak nie porzucę tego bloga.
Jeżeli to zrobię, to za rok czy dwa nie będzie żadnych dowodów na nasze poplątane plany i ich jeszcze bardziej poplątane rozwiązywanie.
Jeden wniosek od razu nasuwa mi się po lekturze. Nie powinnam pod żadnym pozorem wyjeżdżać na dłużej.
Każdorazowa dłuższa nieobecność powoduje momentalne rozkojarzenie się ekipy budowlanej.
Wyjechałam w lipcu na wakacje i co zastałam po powrocie?
Zero zmian, zero postępów. Gruz się piętrzył a plany były mgliste.
Potem pod moim czujnym okiem robota ruszyła jak bolid F1 aż do... mojego kolejnego wyjazdu we wrześniu.
Uśpiona solennymi zapewnieniami, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, pojechałam sobie zacieśniać rodzinne więzi.
Ja tam, za wodą zacieśniałam, a tu, na miejscu wszystko rozłaziło się w szwach.
Kiedy wróciłam nie było co zbierać. Ekipa rozjechała się po Polsce naprawiać jakieś bliżej mi nieznane szkody a mieszkanie stało puste, zakurzone i zapomniane przez budowlańców, projektantów a co gorsza przez głównego inwestora.
Zamiast nowych posadzek i świeżych ścian zaczęły się pojawiać coraz bardziej zwodnicze wymówki.
Termin wznowienia czegokolwiek oddalał się jak przysłowiowa marchewka na kiju.
"Jutro, za tydzień, już w następny czwartek, od nowego miesiąca.... słyszałam.... i nic się nie działo.
Jakoś tak mimochodem wymieniono okna i ktoś założył kaloryfery.
W międzyczasie przestałam się interesować typami okapów, bo po co?
W listopadzie zrozumiałam, że święta może i spędzę w nowym domu. Ale raczej nie w tym roku.
Poczułam jak cała energia i zapał wyciekają ze mnie jak woda z dziurawego wiadra.
Myśl o kolejnym Bożym Narodzeniu, spędzanym w klitce wielkości pudełka na buty skutecznie pozbawiła mnie chęci do czegokolwiek.
Chociaż....? Skoro spędziłam tu już dwa lata, to rok więcej nie ma specjalnego znaczenia.

Z najnowszych wiadomości wynika, że mój głównodowodzący miał w piątek zameldować się u mnie już na dobre czyli do skończenia remontu.
Lubicie zakłady? Ja średnio, bo nigdy niczego nie wygrałam.
Tym razem zgarnęłabym całą pulę. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby przewidzieć bieg wydarzeń.
Dziś jest wtorek i nic się nie wydarzyło.
Na dzień dzisiejszy wróble ćwierkają, że w tym tygodniu już na bank prace ruszą.
Nie wiem czy śmiać się czy płakać.

Kiedy do tego obrazu dodamy wszechobecną ciemność, rano, w południe i wieczorem, to moje skłonności do maleńkiej niechęci, rozczarowania i braku entuzjazmu są chyba usprawiedliwione.
A święta tuż, tuż.

Na pociesznie fragmenty czegoś co było i kiedyś znów będzie. Czyli słońce, optymizm i cała pozytywna reszta.





W tym roku, zamiast choinki postawię w kącie stracha na wróble.