sobota, 16 listopada 2013

Urzędnik polski i jego zastosowanie

Mówiłam już, że projekt został złożony? Mówiłam.
I co się dzieje w mrocznych korytarzach powiatu? Pisma krążą. Bez uzupełnienia projektu całość przedsięwzięcia się nie liczy. Przecież zawsze czegoś brakuje. Czego tym razem? Odrolnienia.
Na dźwięk tego słowa zmartwiałam. Zabrzmiało długoterminowo. Ile może potrwać odrolnienie? Tydzień? Miesiąc? Rok? Sto lat?
Ale zaraz, zaraz, czy nasza działka nie jest działką budowlaną? Czy działka budowlana wymaga odrolnienia? Według przepisów i wymogów mojego powiatu absolutnie tak. To czy działka jest budowlana czy rolna ma znaczenie drugorzędne. Odralnia się wszystko. Ławkę w parku, budę psa, trawnik przed domem. Może i jestem złośliwa ale czasami nawet mnie brakuje cierpliwości.
Wiadomo przecież, że w naszym przypadku to szopka. Uzupełnienie projektu jest zwykłą formalnością. Niestety ta formalność kosztuje czas a w większości wypadków również pieniądze. Czasami wyobrażam sobie świat bez urzędników. Takie mrzonki i utopie. Wiele spraw byłoby o wiele prostszymi.
Pani zajmująca się naszym odrolnieniem ponarzekała na ogrom prac (!!!!!)(czy widzieliście kiedyś nie przepracowanego urzędnika?) i optymistycznie wyznaczyła termin przesłania decyzji: do miesiąca. Z dokumentów, które dostarczyliśmy, a ona przejrzała, wszystko było widoczne jak trawa na stadionie w meczu ligi mistrzów. Jasne jak słońce. Mimo to, żeby formalności stało się zadość, urzędnikowi potrzeba miesiąca! Chyba zaraz mnie szlag trafi. Teoretycznie decyzję mogłaby wydać w naszej obecności. Ale kto to widział, żeby tak od razu, tak już. Papiery muszą poleżeć, nabrać mocy. Wtedy są ważniejsze. Wtedy urzędnik ma okazję zamanifestować swoją wyjątkową pozycję w łańcuchu biurokracji. Ludzie, trzymajcie mnie, bo zaraz eksploduję.
Na jednym korytarzu mieszczą się biuro odralniania i biuro wydające zezwolenia na budowę. Ciekawe jak się porozumiewają? Czy pocztą? Czy ktoś oprócz korzystania z przepisów korzysta też ze zdrowego rozsądku?
Popatrzcie do czego doprowadziło mnie wezwanie o uzupełnienie.
By odzyskać równowagę psychiczną pojechałam nacieszyć oko naszym majątkiem (nazwa może nieco archaiczna ale absolutnie adekwatna). Cisza, spokój i słońce. Zarówno trawa jak i drzewa nie przejmują się swoją odrolnioną lub nie pozycją. Stoją i napawają mnie spokojem. Niech już w końcu urzędnicy zarobią na swoje pensje, przełożą sterty papierów z prawej na lewą i pozwolą nam budować. Mam wrażenie, że bardziej nam przeszkadzają niż pomagają.
Moja niereformowalna naiwność wyprowadziła mnie na manowce.
Czemu w większości kontaktów z przedstawicielami dowolnego urzędu mam wrażenie, że przeszkadzam, jestem intruzem, jestem lekceważona lub traktowana jak kombinator? Czy przypadkiem urzędnik nie powinien być nam pomocny? I co go upoważnia do traktowania petenta z góry?

Czekamy więc na kolejne pismo. Ma ono do zrobienia jakieś 15 metrów. Taka jest odległość miedzy jednym biurem a drugim.

Jedynie pogoda jest nam życzliwa. Tylko jak długo jeszcze?


wtorek, 5 listopada 2013

Od czegoś trzeba zacząć czyli rozbiórka


Aby coś zbudować, trzeba coś zburzyć.
Budowanie zaczęliśmy od tego. Wiadomo było od lat, że kiedyś trzeba będzie pozbyć się naszej malowniczej ruiny.
Jak myślicie ile trwa zbudowanie domu? Nawet biorąc pod uwagę, że dom jest mało skomplikowany, to pewnie dłużej niż tydzień.
A ile trwa zburzenie domu? Jedno mrugnięcie okiem.
Stoisz i patrzysz. Jest. Odwracasz głowę na chwilę. Nie ma. A przynajmniej nie w kształcie, który można by nazwać domem. Jest stos kamieni i tony drewna. Święty obrazek na drzwiami i zarys komina. Tysiące słoików, miliony butelek po lekarstwach, składnica złomu, kilkanaście połamanych rowerowych kół, buty chyba pamiętające czasy Bieruta i łóżko będące świadkiem niejednych narodzin.
Ten dom dawał ciepło i stanowił miejsce na ziemi dla kilkunastu osób przez lata. Ktoś go wybudował swoimi rękami dla rodziny. Może to zabrzmi pretensjonalnie, ale skupił się w nim cały ludzki kosmos. Narodziny, śmierć, radości, smutki, ...życie. Od lat stał opuszczony i z każdym rokiem coraz bardziej pochylający się ku ziemi.
W ostatnim czasie był przytuliskiem dla całego świata. Taki squat zwierzęcy. Nietoperze i sowy pod dachem, kuna w kominie, szerszenie w belkach, wszędzie myszy. Śmialiśmy się, że tylko niedźwiedzia w nim brakuje.
Stał zamknięty na cztery spusty i tylko czasem, kiedy w ciszy siedzieliśmy po sąsiedzku na tarasie, dźwięki zza zamkniętych drzwi dowodziły, że dom opuścili tylko ludzie. Kiedy ich zabrakło wzięła go we władanie przyroda.
Dzisiaj zostało po nim tylko wspomnienie, trzy furmanki drewna, dwie przyczepy złomu i całkiem solidne schody. I zdjęcia.
Krótko mówić pierwszy krok ku nowemu został zrobiony.
Nie wiedzieć czemu trochę mi smutno. Idzie zima i rzesze małych stworzeń pozbawiliśmy domu.
Coś mi mówi, że nasz stojący po sąsiedzku domek stanie się zimowym przytuliskiem dla tych, którym groziła bezdomność.

Czy burzenie to dobry początek budowania?