Mówiłam już, że projekt został
złożony? Mówiłam.
I co się dzieje w mrocznych
korytarzach powiatu? Pisma krążą. Bez uzupełnienia projektu
całość przedsięwzięcia się nie liczy. Przecież zawsze czegoś
brakuje. Czego tym razem? Odrolnienia.
Na dźwięk tego słowa zmartwiałam.
Zabrzmiało długoterminowo. Ile może potrwać odrolnienie? Tydzień?
Miesiąc? Rok? Sto lat?
Ale zaraz, zaraz, czy nasza działka
nie jest działką budowlaną? Czy działka budowlana wymaga
odrolnienia? Według przepisów i wymogów mojego powiatu absolutnie
tak. To czy działka jest budowlana czy rolna ma znaczenie
drugorzędne. Odralnia się wszystko. Ławkę w parku, budę psa,
trawnik przed domem. Może i jestem złośliwa ale czasami nawet mnie
brakuje cierpliwości.
Wiadomo przecież, że w naszym
przypadku to szopka. Uzupełnienie projektu jest zwykłą
formalnością. Niestety ta formalność kosztuje czas a w większości
wypadków również pieniądze. Czasami wyobrażam sobie świat bez
urzędników. Takie mrzonki i utopie. Wiele spraw byłoby o wiele
prostszymi.
Pani zajmująca się naszym
odrolnieniem ponarzekała na ogrom prac (!!!!!)(czy widzieliście
kiedyś nie przepracowanego urzędnika?) i optymistycznie wyznaczyła
termin przesłania decyzji: do miesiąca. Z dokumentów, które
dostarczyliśmy, a ona przejrzała, wszystko było widoczne jak trawa na
stadionie w meczu ligi mistrzów. Jasne jak słońce. Mimo to, żeby
formalności stało się zadość, urzędnikowi potrzeba miesiąca!
Chyba zaraz mnie szlag trafi. Teoretycznie decyzję mogłaby wydać w
naszej obecności. Ale kto to widział, żeby tak od razu, tak już.
Papiery muszą poleżeć, nabrać mocy. Wtedy są ważniejsze. Wtedy
urzędnik ma okazję zamanifestować swoją wyjątkową pozycję w
łańcuchu biurokracji. Ludzie, trzymajcie mnie, bo zaraz eksploduję.
Na jednym korytarzu mieszczą się
biuro odralniania i biuro wydające zezwolenia na budowę. Ciekawe
jak się porozumiewają? Czy pocztą? Czy ktoś oprócz korzystania z
przepisów korzysta też ze zdrowego rozsądku?
Popatrzcie do czego doprowadziło mnie
wezwanie o uzupełnienie.
By odzyskać równowagę psychiczną
pojechałam nacieszyć oko naszym majątkiem (nazwa może nieco
archaiczna ale absolutnie adekwatna). Cisza, spokój i słońce.
Zarówno trawa jak i drzewa nie przejmują się swoją odrolnioną
lub nie pozycją. Stoją i napawają mnie spokojem. Niech już w
końcu urzędnicy zarobią na swoje pensje, przełożą sterty
papierów z prawej na lewą i pozwolą nam budować. Mam wrażenie,
że bardziej nam przeszkadzają niż pomagają.
Moja niereformowalna naiwność
wyprowadziła mnie na manowce.
Czemu w większości kontaktów z
przedstawicielami dowolnego urzędu mam wrażenie, że przeszkadzam,
jestem intruzem, jestem lekceważona lub traktowana jak kombinator?
Czy przypadkiem urzędnik nie powinien być nam pomocny? I co go
upoważnia do traktowania petenta z góry?
Czekamy więc na kolejne pismo. Ma ono
do zrobienia jakieś 15 metrów. Taka jest odległość miedzy jednym
biurem a drugim.
Powodzenia Ci życzę! Nienawidzę załatwiać formalności w urzędach, a najgorsze jest to, że tak trudno jest uzyskać na poczatku rzetelną informację, co dokładnie jest potrzebne. I zawsze sie okazuje że coś jeszcze. I jeszcze. I jeszcze. U mnie wśród urzedników casting wygrywają panie z urzędu skarbowego :) Tylko raz Pani była miła, ale to chyba przez moją zaawansowaną ciążę :)
OdpowiedzUsuńAle piękny domek wszystkie trudy wynagrodzi :)
Ja też nie lubię chodziśz do urzędów, te kolejki, czekanie, proszenie się o wszystko, nierzetelność pracowników, bo nie każdy wie wszystko co powinien wiedzieć. Ale Trzymam kochana za Ciebie, za Was kciuki aby było dobrze...,żeby..żeby było lepiej, lżej..i nie raz sobie myślę o Tobie, że fantastycznie sobie dajesz radę. Więc dawaj tak dalej!:)Ściskam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuń