Wydawało się, że nastąpił przełom,
że coś drgnęło. Umówiono mnie na spotkanie z kierownikiem
budowy. Jakby nie było, z ważną personą na naszym „placu
budowy”.
Tylko chyba zapomniano umówić jego ze
mną. Po półtorej godzinie czekania stan mojego zagotowania był
bliski wybuchu. A kierownika nie było.
Pojawił się za to ekspert w
dziedzinie systemów grzewczych, chłodzących i elektrycznych.
Też dobrze, bo od stycznie dzielnie
pracuje nad projektem tychże instalacji w „naszym domu”. Na
razie nic z tego nie wynika.
Natknięcie się na mnie, czyli
ucieleśnienie poirytowania i wkurzoności nie należało do
przyjemnych.
Chłop był bogu ducha winien
(przynajmniej w kwestii kierownika budowy) ale za to okazał się
skarbnicą wiedzy na temat kolejnych formalności.
Cóż, kiedy po wyjawieniu mi tajemnic
dotyczących punktu pierwszego i najważniejszego czyli zgłoszenia
rozpoczęcia budowy i uzyskania warunków elektrycznych na czas
budowy, utknęliśmy w miejscu. Żeby przejść do drugiego punktu
potrzebny nam jest kierownik budowy. Czyli ten, którego nie ma.
Ilość osób przy stole z projektami,
zapiskami i karteluszkami rosła. Doceniałam to, że każdy próbował
dorzucić dobrą radę od siebie. Padały nawet konkrety, w stylu
„jesienią dom będzie stał pod dachem”. Lub „od wiosny można będzie dopieszczać środek”. Pozwoliłam sobie na powątpiewanie.
Jeżeli dziś na miejscu naszego
przyszłego domu spokojnie pasą się sarny a pod ich nogami plączą
się bażanty, to wybaczcie, ale jesień kojarzy mi się z grzybami a
nie kładzeniem dachówki.
Skoro niewiele mogłam na to poradzić,
słuchałam, złość mi przeszła, nawet lekki powiew optymizmu
poczułam. Taka jestem łatwowierna. A pozytywne podejście do życia
powinnam sprzedawać na kilogramy.
Trzy tony dokumentów, które nawiozłam
na spotkanie zostało mi odebrane z zapewnieniem, że spoczywa w
odpowiednich rękach.
Kluczowa postać pierwszego aktu tego
dramatu czyli kierownik budowy zostanie podobno wzięta w obroty.
Wydaje mi się, że dopóki konkretne
nazwisko nie będzie odpowiedzialne personalnie (pod groźbą
zakopania w lesie) za realizację kolejnych punktów, to nasz dramat
zmieni się w komedię lub co gorsza w tragedię.
Póki co pada deszcz. Trawa rośnie jak
na sawannie w porze deszczowej. Truskawki przedzierają się przez
chaszcze z podziwu godną determinacją. Wyszło na moje, bo na sto
procent zdążą dojrzeć.
Zamiast dziennika z placu budowy
powinnam pisać notatki ogrodniczo sadowe.
Lepsze notatki ogrodniczo zadowe niż martwa cisza przed burzą.Czekam na ciąg dalszy i trzymam mocno ckiuki za pozytywny rozwój wydarzeń.Pozdrawiam cieplutko:)))
OdpowiedzUsuńZ pamietnika ogrodnika tez byloby dobrym pomyslem na bloga.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za odnalezienie kierownika budowy!