No dobra, nie mam nic na swoje
usprawiedliwienie.
Kwiecień dobrze rokował, bo wydawało
się, że wszystko zmierza do optymistycznego finału.
Chłopaki z energią i genialnymi
pomysłami pracowali od świtu do nocy nad moimi ścianami i
podłogami.
I wydawało się, że momenty
zwątpienia mam za sobą, gdy nagle moja ekipa zniknęła.
Zniknęła tylko na cztery dni. Dla
mnie był to równo miesiąc.
Czego jak czego ale kilku rzeczy mnie
nasz remont nauczył.
Czy czas jest pojęciem bardzo
względnym?
Wydawałoby się, że dzień ma
obiektywnie 24 godziny, a godzina obiektywne 60 minut. Równie
obiektywnie miesiąc ma 30 lub 31 dni a tydzień ma ich siedem.
Ludzkie podejście do tych kategorii
jest nieco inne. Jutro znaczy za cztery dni a cztery dni oznaczają
tydzień.
Do sposobu prowadzenia prac w moim domu
najlepiej pasowałaby słowo „manana”.
Kiedy nieoczekiwanie szklarz zgodnie z
obietnicą założył szybę prysznicową we wtorek, aż chciałam go
uściskać z radości. To można się zobowiązać i dotrzymać
słowa?
Byłabym niesprawiedliwa, gdybym
powiedziała, że nic się nie dzieje. Dzieje się, dzieje. Tylko w
tempie z innej galaktyki.
Była chyba taka książka Snerga
Wiśniewskiego Nagi cel. Tam dwa światy działały w dwóch
wymiarach czasowych. I moja ekipa jest z tego wolniejszego.
No tak, ale oni w międzyczasie
postawili jedną fabrykę, dwie farmy fotowoltaiczne, linię
produkcyjną jakieś przetwórni i przeprowadzili rozbiórkę
wytwórni chemicznej.
Nawet się dziwię, jak oni znaleźli
czas by położyć gładzie na moich ścianach.
Kiedy w czerwcu wrócili pod mój dach,
znów wstąpiła we mnie nadzieja.
Tym większa, że pewnej soboty
przyjechała część mebli kuchennych.
Czyli zmierzamy ku końcowi?
Może jednak niezupełnie.
Gniazdka w ilość ponad 60 sztuk
straszą elektrycznymi czułkami. Te, wystają jak sondy,
sprawdzające czy może nadszedł już ich czas coś zgasić lub może
zapalić.
Drzwi ciągle nie mają zamków i
ostatecznego szlifu, ale za to odpowiedzialny jest zupełnie inny
fachowiec. A on jest z zupełnie innego świata.
Modlę się tylko, żeby mi nie umarł,
bo czas leci a on ciągle szlifuje framugi. Biorąc pod uwagę, że
sam fachowiec jest sprzed dwóch wieków, to moje obawy są
uzasadnione.
W takim razie co mam?
Mam zrobione ściany. Cegła jest
zaimpregnowana, ściany są pomalowane, podłogi położone.
Nawet część karniszy wisi.
Chłopaki, widząc moją rozpacz przy
kolejnej wizycie, na otarcie łez zawiesili lampy w kuchni i salonie.
Niestety wymagają one przedłużenia. Czyli radość niezupełna.
Łazienka na pierwszy rzut oka wygląda
nieźle. Brak umywalki (już kupiona) i kibelka (ten ciągle w
planach) to mały pikuś. Mam lustro i szklaną ścianę oddzielającą
prysznic. Nie mam prysznica (już kupiony) bo trzeba dorobić rurkę.
A do tego jest potrzebny fachowiec.
Mówiłam już, że czas jest w moim
remoncie głównym problemem?
Mój guru remontowy wszystko mi
zrobi....i dokończy karnisze, i przedłuży lampy, i przerobi rurkę,
i założy gniazdka, i dopilnuje montażu mebli i wytapetuje kawałek
przedpokoju. Krótko mówiąc, nie mam się martwić, bo on zrobi
wszystko. Maniana.
Na razie guru przebywa pod słonecznym
niebem Italii, demontując kolejną linię montażową.
Najpierw było ich czterech. Potem
dwóch. Za to tych najlepszych.
Dwa tygodnie temu został tylko jeden.
I rzeźbił w tym moim remoncie tyle ile umiał.
Niestety od jutra ma urlop. A po
urlopie jedzie do Italii...zgadnijcie po co?
Zostałam ja, moja potrzeba mieszkania
w końcu u siebie i optymistyczne podejście MMŻ. No i meble, które
powoli będą spływać do naszego mieszkania.
Jak powoli czas by nie płynął,
ostatni tydzień września jest momentem, w którym wracam do miasta.
I z kontaktami czy bez, z prysznicem
lub bez niego, gotową sypialnią czy materacem, ja z całym ludzko
kocim majdanem 1 trzysetką kartonów melduję się w domu. Nowym i
wyremontowanym.
Bez względu na to w jakim będzie
stanie.
I wtedy urządzę MMŻ jesień
średniowiecza. Amen
Na dowód, że nie jest tak źle pokazuję zmiany na przestrzeni dziejów
Na początek kuchnia. Ona już występuje na górnym zdjęciu. To był ten optymistyczny dzień, kiedy po domu plątało się z osiem osób a moje nadzieje osiągnęły wyżyny.
Następna jest łazienka. Będzie również w dwóch odsłonach, bo zmiany w niej są spektakularne.
Na koniec miejsce, które jest i przedpokojem, i częścią kuchni z salonem, i spojrzeniem na gabinet a dalej sypialnię.
Następny wpis, mam nadzieję, nie będzie zawierał żadnych ruin. Będą tylko kolorowe ściany i gotowe meble.
Ale jak wiadomo...nadzieja umiera ostatnia.
Ale Limonko, zobacz jak zmiany widac! Moze MMZ sie upiecze i nie bedzie jesieni sredniowiecza ;)
OdpowiedzUsuńO kurcze, ale zmiany i nie mow, ze sie nic nie dzieje, teraz juz wiem gdzie cie szukac gdy Cie nie ma i wiem czemu Ci sierpien uciekl. Pozdrawiam i pozwol, ze jeszcze na moment zostane w Twoim krolestwie..A zapowiada sie magicznie.Cieplo pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń