czwartek, 6 lutego 2014
Rachunek sumienia
Nie mam żadnego usprawiedliwienia. Od grudnia nie zajrzałam do mojego "dziennika budowy". Nawet mi do głowy nie wpadło, że od czasu do czasu powinnam jednak wywiązać się z obowiązków.
Grudzień zakończył się optymistycznie. Pozwolenie na budowę stało się faktem, choć wtedy jeszcze tylko teoretycznym.
Potem hasaliśmy po zielonej Irlandii i tak nas przywitał Nowy Rok. Pozwolenie leżało sobie uśpione w urzędniczej szufladzie. Kiedy w końcu zawitaliśmy w rodzinne progi, razem z nami zjawiła się ta, która powinna być już od dawna.
W poniedziałek pojechałam odebrać cenny papier. Oczywiście, zgodnie z moimi oczekiwaniami trochę to trwało. Wypisanie, sprawdzenie, wycieczka do kasy by zapłacić za dziennik budowy, powrót do urzędnika, ponowna wycieczka by zapłacić za...kolejny dziennik budowy, bo garaż stoi oddzielnie. Nic nie było mnie w stanie zdziwić czy zirytować. Pozwolenie się uprawomocniło i tylko to było ważne.
Wiozłam do domu swój stos cennych dokumentów jak świętą relikwię.
Pogoda dopisywała, wydawało by się, że wszystko nam sprzyja.
Umówiliśmy się z zastępem fachowców od wszystkiego, że w sobotę zejdziemy z papieru do realu i coś tam na naszej działce będzie się działo.
A w środę przyszła zima.
Pisać dalej?
To, że przyszła zima ma dwie strony. Złą, bo jak tu kopać czy wylewać, kiedy temperatura nocą osiąga minus 17.
Dobrą, bo dobrze, że nie wylaliśmy fundamentów tydzień wcześniej. Mielibyśmy w okolicach maja kruszące się fundamenty.
Obie strony prowadzą do jednego: zastoju.
Skoro koń jest taki jak się go widzi, to my postanowiliśmy odwrócić się do niego plecami i pojechaliśmy sobie za wodę.
Niestety, to nie spowodowało ocieplenia się klimatu (choć loty samolotem są podobno zbrodnią na ludzkości). Zima jak była tak jest. Co prawda obecnie taka w okolicy zera, ale prace budowlane zamarły w okolicy wszelakie.
Wieści zbliżone do naszej działki informują, że miejsce, w którym rosły zazwyczaj pomidory i fasolka nie przypominają warzywniaka. Po zdjęciu płotu przyroda wlazła do niego nogami, łapami i racicami. Biorąc pod uwagę cenne zawartości czyli resztki pietruszek i innego zielska, to stołówka się zwierzakom trafiła pięciogwiazdkowa.
Niech korzystają póki czas. To ostatnie spokojne tygodnie pod lasem. Potem zgrzyt, hałas i błoto.
A pomidory w tym roku będę hodować w doniczkach.
Zdjęcia zimy pokazuję tym, którzy w tym sezonie znają śnieg tylko z nazwy. Takiej zimy w tym roku na naszej wsi nie było. To pamiątka z zeszłego roku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Och, jaka piekna, romantyczna zima! Szkoda, ze taka ladna a stoi na przeszkodzie fundamentom.
OdpowiedzUsuń(pomidory beda albo w doniczkach albo w Toskanii!)
Trzeba się cieszyć tym co jest. Filozoficzne podejście do losu jest w budowaniu czegokolwiek bardzo pożądane.
OdpowiedzUsuńAle miło jest popatrzeć na zimę! Jakoś przez to że nie było w tym roku zimy jakoś nie czekam tak z utesknieniem na wiosnę. Wręcz łapię się na tym, że czekam na zimę :D
OdpowiedzUsuńPiękna zima, Dawno mnie tu nie było. Muszę nadrobić zaległości:)
OdpowiedzUsuń