Guru zareagował. Pojawił się w całej
swojej gurowej postaci i przywiózł mapy pokazujące zjazd z naszej
drogi. Dobre i to. Postraszył mnie wizytą geodety, który podobno w
sobotę przyjedzie wbijać paliki wyznaczające nasze M ileś. Nawet
stół w kuchni zostanie zaznaczony. Czyli z kartki papieru
przeszliśmy w teren. Znowu będę mogła przejść się z kuchni do
salonu. Hipotetycznie.
Finalizacja spraw papierkowych
przewidywana jest na październik. Doświadczenie mi podpowiada, żeby
się nie przywiązywać do tej daty. Pół roku w przód, czy pół roku
w tył nie robi specjalnej różnicy. Architektowi. Nam, owszem.
Zresztą, znając prawa rządzące
ludzkim losem, w październiku spadnie pierwszy śnieg i od listopada
nadpłynie mała epoka lodowcowa. Skują nas lody i śniegi i do prac
polowo ziemnych będzie można wrócić w następnym stuleciu. Brzmi
pesymistycznie? Cóż, jeśli opóźnienie zaczyna się liczyć nie w
miesiącach a w latach, to może to być powód do niepokoju.
Niedługo braknie mi pomysłów do zdjęć.
Limonko, na razie Ci pomyslow nie braklo, to dlaczego mialoby braknac teraz? Jesien jest inspirujaca, nawet jesli mamy ogladac zjecia tylko kotow i kubkow herbaty!
OdpowiedzUsuńOj, nic Ci nie braknie, zawsze można coś fajnego sfotografować:)))trzymam kciuki za dalszy obrót sprawy:))))serdeczności:)))
OdpowiedzUsuń