niedziela, 19 lipca 2015

Groźby karalne czyli na czym stoimy



















No dobra, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Kwiecień dobrze rokował, bo wydawało się, że wszystko zmierza do optymistycznego finału.
Chłopaki z energią i genialnymi pomysłami pracowali od świtu do nocy nad moimi ścianami i podłogami.
I wydawało się, że momenty zwątpienia mam za sobą, gdy nagle moja ekipa zniknęła.
Zniknęła tylko na cztery dni. Dla mnie był to równo miesiąc.
Czego jak czego ale kilku rzeczy mnie nasz remont nauczył.
Czy czas jest pojęciem bardzo względnym?
Wydawałoby się, że dzień ma obiektywnie 24 godziny, a godzina obiektywne 60 minut. Równie obiektywnie miesiąc ma 30 lub 31 dni a tydzień ma ich siedem.
Ludzkie podejście do tych kategorii jest nieco inne. Jutro znaczy za cztery dni a cztery dni oznaczają tydzień.
Do sposobu prowadzenia prac w moim domu najlepiej pasowałaby słowo „manana”.

Kiedy nieoczekiwanie szklarz zgodnie z obietnicą założył szybę prysznicową we wtorek, aż chciałam go uściskać z radości. To można się zobowiązać i dotrzymać słowa?

Byłabym niesprawiedliwa, gdybym powiedziała, że nic się nie dzieje. Dzieje się, dzieje. Tylko w tempie z innej galaktyki.
Była chyba taka książka Snerga Wiśniewskiego Nagi cel. Tam dwa światy działały w dwóch wymiarach czasowych. I moja ekipa jest z tego wolniejszego.
No tak, ale oni w międzyczasie postawili jedną fabrykę, dwie farmy fotowoltaiczne, linię produkcyjną jakieś przetwórni i przeprowadzili rozbiórkę wytwórni chemicznej.
Nawet się dziwię, jak oni znaleźli czas by położyć gładzie na moich ścianach.
Kiedy w czerwcu wrócili pod mój dach, znów wstąpiła we mnie nadzieja.
Tym większa, że pewnej soboty przyjechała część mebli kuchennych.
Czyli zmierzamy ku końcowi?
Może jednak niezupełnie.
Gniazdka w ilość ponad 60 sztuk straszą elektrycznymi czułkami. Te, wystają jak sondy, sprawdzające czy może nadszedł już ich czas coś zgasić lub może zapalić.
Drzwi ciągle nie mają zamków i ostatecznego szlifu, ale za to odpowiedzialny jest zupełnie inny fachowiec. A on jest z zupełnie innego świata.
Modlę się tylko, żeby mi nie umarł, bo czas leci a on ciągle szlifuje framugi. Biorąc pod uwagę, że sam fachowiec jest sprzed dwóch wieków, to moje obawy są uzasadnione.
W takim razie co mam?
Mam zrobione ściany. Cegła jest zaimpregnowana, ściany są pomalowane, podłogi położone.
Nawet część karniszy wisi.
Chłopaki, widząc moją rozpacz przy kolejnej wizycie, na otarcie łez zawiesili lampy w kuchni i salonie. Niestety wymagają one przedłużenia. Czyli radość niezupełna.
Łazienka na pierwszy rzut oka wygląda nieźle. Brak umywalki (już kupiona) i kibelka (ten ciągle w planach) to mały pikuś. Mam lustro i szklaną ścianę oddzielającą prysznic. Nie mam prysznica (już kupiony) bo trzeba dorobić rurkę. A do tego jest potrzebny fachowiec.
Mówiłam już, że czas jest w moim remoncie głównym problemem?
Mój guru remontowy wszystko mi zrobi....i dokończy karnisze, i przedłuży lampy, i przerobi rurkę, i założy gniazdka, i dopilnuje montażu mebli i wytapetuje kawałek przedpokoju. Krótko mówiąc, nie mam się martwić, bo on zrobi wszystko. Maniana.
Na razie guru przebywa pod słonecznym niebem Italii, demontując kolejną linię montażową.

Najpierw było ich czterech. Potem dwóch. Za to tych najlepszych.
Dwa tygodnie temu został tylko jeden. I rzeźbił w tym moim remoncie tyle ile umiał.
Niestety od jutra ma urlop. A po urlopie jedzie do Italii...zgadnijcie po co?
Zostałam ja, moja potrzeba mieszkania w końcu u siebie i optymistyczne podejście MMŻ. No i meble, które powoli będą spływać do naszego mieszkania.
Jak powoli czas by nie płynął, ostatni tydzień września jest momentem, w którym wracam do miasta.
I z kontaktami czy bez, z prysznicem lub bez niego, gotową sypialnią czy materacem, ja z całym ludzko kocim majdanem 1 trzysetką kartonów melduję się w domu. Nowym i wyremontowanym.
Bez względu na to w jakim będzie stanie.

I wtedy urządzę MMŻ jesień średniowiecza. Amen

Na dowód, że nie jest tak źle pokazuję zmiany na przestrzeni dziejów

Na początek kuchnia. Ona już występuje na górnym zdjęciu. To był ten optymistyczny dzień, kiedy po domu plątało się z osiem osób a moje nadzieje osiągnęły wyżyny.







































Następna jest łazienka. Będzie również w dwóch odsłonach, bo zmiany w niej są spektakularne.





















Na koniec miejsce, które jest i przedpokojem, i częścią kuchni z salonem, i spojrzeniem na gabinet a dalej sypialnię.




















Następny wpis, mam nadzieję, nie będzie zawierał żadnych ruin. Będą tylko kolorowe ściany i gotowe meble. 
Ale jak wiadomo...nadzieja umiera ostatnia.