czwartek, 19 marca 2015

Same nudy czyli rys historyczny



Dziś słów kilka o naszym przyszłym lokum
Dawno, dawno temu, jeszcze przed wiekiem XXI był wiek XX. Miał się całkiem nieźle w przerwach między wojnami, powstaniami i komuną. Ludzie się rodzili, umierali, domy powstawały, niektóre przetrwały do dziś a po innych już śladu nie ma.
Zdarzyło nam się żyć pod dość specyficzną szerokością geograficzną, co nie jest bez znaczenia.
Dbałość o spuściznę, zabytki czy miejsca po prostu piękne zarówno władza jak i obywatele mieli w głębokim poważaniu. No cóż, stanie za rolką papieru toaletowego czy wyrywanie dwudziestu dekagramów metki w sklepie mięsnym pochłaniało nas do tego stopnia, że podziwianie starych murów czy wież z zegarem wydawało się wtedy fanaberią.
I tak niszczały w deszczu, słońcu i przy udanym udziale wandali miejsca, o których dziś już tylko niektórzy pamiętają.
Całe życie mieszkam na Śląsku. Zmieniam regularnie miasta, mieszkania, domy ale zasadniczo kręcę się w promieniu 15 kilometrów.
Znakomitą większość okolicy znam na pamięć. A skoro znam, to znaczy, że już nie zauważam.
Musi się wydarzyć coś wyjątkowo spektakularnego aby mnie zatrzymać. Nowe osiedla, zamykane na kłódkę nie są warte mojej uwagi. Obrzydliwą estakadę, przecinającą miasto jak machnięcie nożem omijam wzrokiem. Nawet wyremontowana wygląda jak kiepskiej jakości proteza. Ten, który ją wymyślił i ten, który ją zaakceptował powinni razem w piekle kamienie układać.
Te bruki, ta szara kostka, te obsikiwane bramy...Jak do tego dodać wyjątkowej urody reklamy, wieszane gdzie popadnie i niezliczone ilości śmieci, to obraz mi się maluje dołujący.
Na szczęście nie każdy kawałek zielonej trawy i nie wszystkie drzewa zostały zauważone przez niszczycieli. Co nieco się uratowało. Znajdą się nawet wariaci, którzy sami sadzą pod oknami krzaki róż i sieją maciejkę.
Jest nadzieja, że oprócz pięknych dróg, zjazdów z autostrad i sklepów gigantów ktoś pomyślał o trawie.
Te małe, pieczołowicie pielęgnowane kawałki zieleni nie pozwolą zapomnieć dzieciom, że istnieje coś więcej niż centrum handlowe.
Ciekawa jestem ile czasu musi upłynąć, żeby zauważyć wokół siebie piękno. Okej, czasami trzeba się trochę napocić, spojrzeć przymrużonymi oczami albo zadrzeć wysoko głowę. Ale warto.
Mieszkanie w regionie, który kojarzy się tylko z brudem, szarością i palącymi opony górnikami nie jest przeżyciem estetycznym. Ale może być. Trzeba tylko chcieć.
I być upartym. Domagać się, zwracać uwagę, nie pozwalać na psucie, niszczenie, zaniedbywanie.
Samemu dbać, otaczać opieką i nie niszczyć. I przede wszystkim nie być obojętnym.
Śląskie miasta są brzydkie.
To pierwsze, co przychodzi do głowy, kiedy zaczyna się wycieczkę po którymkolwiek z nich.
Jednak trzeba sobie zdawać sprawę, że to uogólnienie. Tu liczy się szczegół. Co pięknego może być w nowej drodze szybkiego ruchu? Jej funkcjonalność, przydatność, prostota. Tyle.
Idzie wiosna i jest to dobry czas by otworzyć szeroko oczy (ale nie tracić czujności, bo psie kupy czyhają). Przyjrzeć się starym kamienicom. Zobaczyć w zaniedbanych ulicach szerokie paryskie aleje. Pewno myślicie:czego się kobieta najadła? Gdzie ona widzi Paryż?
Pokażę wam, że jest takie miejsce, które sprawia, że zwalniam krok i chłonę. I wyobrażam sobie jak by tu wyglądało, gdyby miastem rządził ktoś, kogo można nazwać gospodarzem.
Z każdym rokiem w przeszłość odchodzi coraz więcej starych budynków. Nikt nie dba czy mają swoją historię. Czasy mamy takie, że zamiast naprawiać wyrzucamy.
Ale pewnych klimatów nie da się odtworzyć. Brakuje w nich ducha.
Kto dbałby o stare kamienice na Śląsku? W Warszawie – o tak! W Krakowie – proszę bardzo! W Wrocławiu – jak najbardziej!
Ale w Bytomiu! Chorzowie! Czy tu są w ogóle jakieś zabytki?
W moim mieście jest ich co kot napłakał.
Szczęście miał budynek, w którym obecnie rezyduje władza. Ona dba o swoje.
Kiedy wejdziecie na stronę mojego miasta znajdziecie dumny spis zabytków.
Przeczytałam go uważnie i postanowiłam sprawdzić jak miasto dba o swoje perły.
Moje przyszłe mieszkanie mieści się w jednym z najbardziej okazałych budynków w mieście. Zbudowali go ludzie, którzy przez dziesięciolecia dawali pracę okolicznym mieszkańcom.
Budynek stoi w samym centrum i jest piękny. Ma olbrzymie schody prowadzące..donikąd. Wieżę z zegarem, który nigdy (jak pamiętam) nie wzbudził niczyjego zainteresowania i stanął lata temu jak symbol nicnierobienia.
Mieszkania w tym budynku mają ponad cztery metry wysokości a mury pięćdziesiąt centymetrów grubości. W częściach klatek schodowych sufit wznosi się na ponad 12 metrów.
Każde mieszkanie jest tutaj inne.
Czytam, że budynek zbudowano najprawdopodobniej 1863 roku. Kolejna informacja to :znajdują się tu mieszkania o niskim standardzie.
Najchętniej walnęłabym kogoś w łeb. W domu takim jak ten, w mieszkaniach takich jak te, cały świat zrobiłby miód z malinką. Możliwości tego budynku są olbrzymie. Pokazywano by go jako przykład łączenia tradycji z nowoczesnością. Chwalono by się nim.
No tak, gdzie indziej może. Ale na Śląsku? Jeden stary grzmot więcej czy mniej?
Tylko z nim kłopoty, bo to albo rura ponad stuletnia pęknie, a to dach, zabytkowy, przecieka. Najlepiej zburzyć dziada i postawić piękny, błyszczący pawilon z badziewiem.
Wiecie kiedy w moim budynku malowano ostatnio klatki schodowe? Nie możecie wiedzieć, bo ostatni, który mógłby pamiętać od dawna nie żyje. A umarł w sędziwym wieku, wierzcie mi.
Czytam sobie spis zabytków i jak wół przed malowanymi wrotami, tam przed moimi oczami pięknie układają się wnioski. W moim mieście jedyne zadbane zabytki to te, należące bądź do władzy, bądź do kościoła.
Feudalizmem jakimś mi tu śmierdzi.

                                     
                                     **


***









*  na pierwszym zdjęciu jest znalezisko z naszego mieszkania. Okazało się, że pod kilkunastoma
warstwami farby, do tynku są przyklejone gazety. Niestety zdjąć się ich nie dało. Druk prasował się w tynk. Pozostały mi tylko zdjęcia.

**na drugim zdjęciu widzicie fragment mojego przyszłego miejsca zamieszkania. W jednej z takich baszt przyszło nam się zmierzyć z okrągłą łazienką.

*** trzecie zdjęcie to niszczejący Chorzów, stare i rozpadające się budynki po dawnej rzeźni.

No tak. Zamiast zdawać relacje z kolejnych etapów kładzenia tynków na moje ściany ja ruszyłam w teren.

Dziś już niech tak będzie, ale następnym razem przejdę do szczegółów.

środa, 4 marca 2015

Sprawy stare, sprawy nowe czyli jak się nie załamać



Dobra. Koty nakarmione, kawa zaparzona, MMŻ na razie daleko. Czas wziąć się za nadrabianie zaległości.
Niedługo miną trzy miesiące od ostatniego wpisu.
Im więcej czasu upływa, tym mniej chce mi się pisać. To jak z odrabianiem pracy domowej w czasach szkolnych. Wymyślało się niezliczone ilości pretekstów, żeby tylko nie brać się do roboty.
Jednak sama sobie obiecałam, że doprowadzę ten dziennik do końca. A obietnic należy dotrzymywać. Nawet tych składanych samej sobie.
Od pierwszej mojej notatki diametralnie zmieniliśmy kierunek naszych działań.
Budowa domu odpłynęła w siną dal.
Po głębokiej zapaści sytuacja nieco się uspokoiła. Z budowy szklanej stodoły na wsi rzuciłam się w wir wyburzania ścian w mieście.
Czas pokazał, że czasami bolesne decyzje wychodzą na zdrowie.
W raju, w którym miał stanąć nasz wymarzony dom, pojawili się barbarzyńcy. W porównaniu z nimi stada dzików, rujnujące nasze wypielęgnowane hektary, okazały się nic nie znaczącym drobiazgiem.
Wybudowanie w parku krajobrazowym, gdzie jak okiem sięgnąć zielono i zielono, dwumetrowego betonowego płotu przerosło moją psychiczną odporność.
Nie spodziewałam się takiej apokalipsy kiedy pojechałam do domu na końcu na inspekcję. Kilkadziesiąt drzew padło, dzikie róże poległy, żwir, piasek i błoto dookoła. Stałam i płakałam jak dziecko.
Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak będzie wyglądała wiosna.
Jedyną (marną) pociechą, jest to, że wcześniej sami zrezygnowaliśmy z mieszkania na stałe za miastem.
Gdyby teraz okazało się, że zamiast widoku na modrzewie mam widok na betonowego potwora, to chyba do dziś bym płakała.
Wiara w człowieka zniknęła razem z dzikimi różami.
A co w mieście?
Wygrałam zakład, że do 1 marca nie będę mieszkać w remontowanym domu. Przebiedowałam kolejne Boże Narodzenie w mieszkaniu pieszczotliwie nazywanym „Nora” (Weasley'owie byliby zadowoleni). Kiedy wyjeżdżałam na Nowy Rok do Londynu, rozgrzebane mieszkanie spało snem zimowym.
Kiedy wróciłam, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko się zmieniło. I tak jest do dziś.
Dla porównania zdjęcia z początku stycznia i z lutego.
























Następnym razem opowiem jak wyglądały ostatnie dwa miesiące.