wtorek, 11 marca 2014

Czerwona lampa czyli zakupy na wyrost




























Kupiłam lampę. Kupowałam ją ze dwa lata. Za każdym razem, kiedy byłam na zakupach odwiedzałam ją i cieszyłam się jej widokiem. Pokazałam ją każdemu kto chciał ją oglądać. Jeżeli nie chciał, to też mu ją pokazałam.
Widząc ją pierwszy raz wiedziałam, że będzie pasować do nowego domu.
Czemu jej nie kupiłam wcześniej?
Bo na razie nie ma nowego domu. Jeżeli zacznę znosić do domu zdobycze, to sama będę musiała zamieszkać poza nim.
Z każdym miesiącem wylatują mi z pamięci rzeczy upchane w kartonach. Dobrze, że opisałam każdy z nich. W czasie pakowania wydawało mi się, że swoje rzeczy znam na tyle dobrze, żeby zapamiętać co, gdzie tkwi. Okazuje się, że polegać mogę tylko na swojej liście.
Do zapakowanego, na strychu w domu na końcu dobytku, dokładamy co jakiś czas kolejne kartony.
Te napełniają się niezależnie od przeprowadzki.
Dziś kupimy jakąś książkę, za tydzień dwie następne, ktoś przyniesie książkę w prezencie i tak niezauważenie nazbierało się ich ze trzydzieści. Stos książek od czasu początków naszej tułaczki urósł niebezpiecznie i zajmuje każdą wolną przestrzeń w sypialni. Za chwilę wyjedzie na wieś i dołączy do swoich licznych braci na strychu. Kolejne książki już czekają w kolejce. To jakaś nie kończąca się historia.
Dotychczas opierałam się pokusom kupowania na wyrost. Nawet widząc oczami wyobraźni kolejną zdobycz w swoim wyimaginowanym salonie, mówiłam sobie stanowcze nie.
Niestety, w przypadku lampy, kolejna wizyta w sklepie odbywała się w towarzystwie. Jak się okazało, kusiciela:
- No, kup wreszcie tę lampę. Oglądasz ją już dwa lata. Przecież ci się podoba.
- Ale ja nie mam pieniędzy.
- Nieprawda, płaciłam z twojego portfela za kawę, to mi tu nie ściemniaj, tylko kupuj.
I takim to sposobem zakup pierwszego przedmiotu do domu stał się faktem. Obawiam się, że teraz już pójdzie łatwiej.
Jak widzicie zamiast opisywać wam zakup trzeciej betoniarki do wylania fundamentów, ja zabawiam was opowiadaniem o lampie. To się nazywa odwrócenie uwagi.

A tak na marginesie, lampa jest piękna.




wtorek, 4 marca 2014

Umiarkowane nowości i nowy składnik powietrza




Słyszeliście o projekcie wykonawczym? Ja też nie. Do wczoraj.
Nie należy się unosić pychą i twierdzić, że nic nie jest w stanie go zaskoczyć.
Mnie wydawało się, że skoro mamy ze cztery kilo projektu, kartkę A4 zezwolenia na budowę i ogromne zapasy entuzjazmu, to nic więcej nam nie brakuje.
Kolejny raz się myliłam. Projekt „domu jednorodzinnego z garażem wolnostojacym” nie jest równoznaczny z posiadaniem projektu wykonawczego.
Cóż to za czort? Otóż cała wyliczanka budowlana mieści się w tymże projekcie. Ile prętów i jak giętych, ile dachówki, jakie grube ocieplenie, rodzaj materiału na podjazd i jego ilość...
Gdybym zaczęła wymieniać zawartość tego projektu, to podejrzewam, że umarlibyście z nudów lub używali mojego bloga jako środka nasennego. Ja sama wczoraj, podczas spotkania z naszym projektanckim teamem, dyskretnie ziewałam do rękawa.
Ciekawe ile razy otworzę buzię ze zdziwienia i ile razy okaże się, że znów nabyłam nowej wiedzy.
Teoretycznie to nawet pożyteczne, ale wierzcie mi, nie wiąże swojej przyszłości z branżą budowlaną.
Panowie architekci zaaplikowali nam kolejną dawkę umiarkowanego optymizmu i poszli sobie pracować na projektem wykonawczym.
Do domu pod lasem powoli zbliża się wiosna. Smutno wyglądają resztki mojego ogródka.
Jeszcze nie wiedziałam żadnego ze stałych mieszkańców ale jestem pewna, że gdy tylko zbliżyliśmy do pierwszych drzew w sadzie, dziesiątki oczu z niepokojem śledziły każdy nasz ruch.
Pewnie część menażerii przeniosła się jesienią do domu. Jak co roku czeka ich szok wiosenny w ludzkiej i kociej postaci.
Nasze futra domowe już czują pismo nosem i kłaki zrzucają w ilościach hurtowych. Nie ma takiego ciucha i takiego przedmiotu, który byłby ich pozbawiony. Mam wrażenie, ze rosną wszędzie. Powietrze, którym oddychamy oprócz tlenu i azotu ma znaczący procent kociej sierści.
Jak dobrze będzie wypuścić bandę na łąki i zapomnieć na chwilę o włosach w szkłach kontaktowych.
Mało budowlana ta notka.
Póki co wolnym kroczkiem zmierzamy ku wykopaniu pierwszej dziury. Ale na razie sprawdzam prognozę pogody. I zastanawiam się czy to już jest dobry moment by porzucić miasto.

Może za tydzień. Może za dwa...