Co to się ostatnio działo? Aha,
złożyliśmy nasz los w ręce urzędników. Teraz czekamy na ich
zdecydowanie. Kciuk w górę lub kciuk w dół.
W ostatnich dniach doszło do spotkania
na szczycie czyli: inwestor (pod tą napuszoną nazwą kryją się
MMŻ i ja), architekt, konstruktor i wykonawca. Spotkaniu towarzyszył
entuzjazm i optymizm. Jedną osobą o dość wstrzemięźliwym
ożywieniu byłam ja. Nie wiem czym był podyktowany tak radosny
stosunek do rozpoczęcia robót. Myślę, że prawie letnia aura
nieco uśpiła czujność fachowców. Kiedy konstruktor przy wtórze
architekta oznajmił, że budowa może ruszyć w listopadzie spadłam
z krzesła. A kiedy panowie zgodnie oświadczyli, że fundamenty mogą
zostać wylane jeszcze w tym roku zaczęłam podejrzewać, że
panowie korzystają z dopalaczy.
Pozwolenia na budowę nie ma. Danych
dotyczących ogrzania naszej pół szklanej stodoły również.
Droga ciągle jest w planach, krzaki
rosną jak rosły, listopad stoi na progu i tylko cud jakiś sprawił,
że nie spadły jeszcze oceany deszczu, a oni prognozują wylanie
fundamentów.
Chyba poczekam aż wytrzeźwieją.
„Ty się Kochanie nic nie martw”-
mówi uspokajającym tonem MMŻ. O matko i córko! Czy tylko ja się
mam takie sceptyczne podejście do tematu.
Rozmowa ugrzęzła na dachu. Czy będzie
z blachy czy może z kamienia. Z blachy lepiej pasuje do koncepcji,
ale za to deszcz będzie dudnił. Kamień na dachu i kamień na
elewacji to chyba nadmiar, ale za to deszcz będzie bezszelestny.
A podjazd zrobimy żwirowy.
Halo! Ludzie! My ciągle tkwimy na
desce kreślarskiej. Kogo obchodzi na tym etapie dach czy podjazd?
Może wylejmy te fundamenty, to będziemy mieli co na nich postawić.
Wróciliśmy do domu z mętlikiem w
głowie. To znaczy ja miałam mętlik a MMŻ gotowe plany. Faceci są
jednak inni.
Jako dodatek (ni z gruszki, ni z pietruszki) okoliczne widoki.