sobota, 9 sierpnia 2014

Jak plany wywinęły koziołka i stos cegieł

























Dawno mnie nie było. Wszystko się zmieniło. No, może nieco przesadzam. Ja się średnio zmieniłam. MMŻ nie zmienił się ani odrobinę choć jego życie i owszem. Pora roku nieco odmienna. Przybyło nam książek po ostatnim ataku zakupowym. Nawet bardzo przybyło.
W szafach zrobiło się ciaśniej od ciuchów po dopiero co zakończonym urlopie.
Już przed urlopem ciuchy upychałam sezonowo w walizkach. Teraz chyba czas zainwestować w kolejne walizki. Wizja pojemnej szafy ciągle jest raczej mglista. Już nawet sobie nie wyobrażam jak to jest mieć swoją część garderoby i nie zastanawiać się nad miejscem pobytu pomarańczowego sweterka. Jeszcze kiedy szukam swoich rzeczy, to mam nadzieję, że pamiętam ich miejsce pobytu. Ale kiedy o to samo prosi mnie MMŻ, to ogarnia mnie czarna rozpacz. Nie mam najmniejszego pojęcia gdzie przemieszkuje "biała koszulka z niebieskimi kieszeniami, ta, którą tak lubię"(to cytat).
Przybył mi w tym czasie piękny komplet sztućców, jeszcze piękniejsza deska z drzewa oliwnego i dwa komplety filiżanek do espresso. Jak widać rozsądek nie jest moją cechą główną.
Wszystko można wytłumaczyć życiowym optymizmem i wiarą w cuda.
Pewnie ciekawi jesteście kiedy przejdę do konkretów. Hm... Kiedy konkretów nie ma.
Po chwilowym zawieszeniu a potem przewróceniu dotychczasowych planów do góry nogami, przyszedł czas na zastój.
W czerwcu zapadła wiekopomna decyzja o porzuceniu planów przeniesienia się na wieś. Nie pytajcie o przyczyny. Jest ich co najmniej kilka i wszystkie związane są z rodziną.
W pewnym momencie trzeba mrzonki zamienić na plany. I to plany wykonalne. Szczególnie, kiedy jest się odpowiedzialnym nie tylko za siebie.
Po przygnębieniu budowlanym nastąpił entuzjazm remontowy.
W mieście zachował się nam kawałek podłogi i postanowiliśmy tenże kawałek przemienić w swój punt docelowy.
Tu zdradzę wam pewien rodzinny sekret. Jeżeli działamy, to działamy z rozmachem.
Od czego zaczęliśmy? Od burzenia ścian.
Nieźle nam szło. Mieszkanie zostało pozbawione kilkudziesięciu ton cegieł. Wstępne projekty zostały porobione. A potem pojechaliśmy na urlop.
I stop. Wszystko zamarło. Po początkowej gorączce nie zostało ani śladu.
Do Bożego Narodzenia zostało około 120 dni. Mam obiecane święta w swoim i tylko swoim domu. Myślę, że powinnam powoli zacząć się modlić.


Pierwsze zdjęcie nie ma nic wspólnego z naszym jakimkolwiek domem. Na zdjęciu jest pokój naszego lokum wakacyjnego w Toskanii.
Naszą rzeczywistość możecie zobaczyć na drugim zdjęciu. Nie mówcie, że nie wygląda optymistycznie.

3 komentarze:

  1. Trzymam kciuki:) A ja wierzę w cuda i się wyrobicie do swiąt:)Trzymam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  2. Umknal mi ten post! Hanba! Ja, jak Misiowa, jestem pelna optymizmu - policzylam, ze do Wigilii jest 115 dni. Swieta beda na wlasnym kawlku podlogi Limonko, zobaczysz!

    OdpowiedzUsuń