sobota, 26 września 2015

Ceglana ściana czyli zrób to sam



W najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewałam się, że będę się zajmować murarką. Jednak potrzeba matką wynalazków.
Nie wiem czy pamiętacie moją ścianę w łazience. Białą i czystą ale mimo tych zalet nieco niepełną.
Łazienka dziś jest już praktycznie gotowa. Jednak brak drzwi powoduje, że nadaje się na razie tylko do oglądania.
A jest co oglądać.
Ilość koncepcji jak zagospodarować białą ścianę zapełniłaby spory zeszyt. I każdy z pomysłów pozostawiał niedosyt. Ciągle nie byłam pewna efektu końcowego.
Aż pewnej nocy mnie olśniło: cegła! To jest to!
Następnego dnia rano wzięłam się się za teorię. Wydawało się, że położenie ceglanej licówki nie jest zbyt skomplikowanym procesem. Brak umiejętności nadrobię entuzjazmem.
Pierwsze schody zaczęły się przy liczeniu.
Jak policzyć metry kwadratowe?
Tylko bez uśmiechów politowania. Ostatnio metry kwadratowe liczyłam w liceum.
Teraz liczyłam z dziesięć razy a potem ruszyłam na poszukiwania cegły.
Ostrołęka? Za daleko.
Poznań? Odpada z tych samych względów.
Nie wiedziałam, że tyle osób zajmuje się krojeniem cegły na plasterki.
Po godzinie wiedziałam ile kosztuje metr cegły, jakich środków muszę użyć do klejenia i co z nią zrobić by ją zakonserwować.
Pozostało znaleźć tych, co kroją w miarę blisko mojej ściany. Muszę ją przecież przywieźć.
Nie zdawałam sobie sprawy ile waży jedna paczka. Sądząc po lekkości z jaką jak chłopaki wnosili 7 paczek do mojego autka, nie spodziewałam się kłopotów.
Ha, ha, ha.
Nieco zaskoczyło mnie, że taka mała paczuszka jest tak ciężka. A jedna paczka to 20 kg.
Jakoś tę pierwszą zatargałam na pierwsze piętro. Drugą wciągnęłam niejako z rozpędem. Trzecia pokonała mnie na półpiętrze.
I wtedy pojawiła się pomoc. Nie mówcie, że nie ma szczęśliwych zbiegów okoliczności. Mój anioł stróż miał minę wartą wszystkich czekolad świata. A co ważniejsze wtargał cegły do domu.
Potem zaczęło się dobieranie cegieł. Kupić materiał to dopiero początek.
Postanowiłam ułożyć sobie cegły tak by wyglądały perfekcyjnie. Czyli folia na podłogę i układamy ceglane puzzle.
Tu pierwsza ważna uwaga: przyglądajcie się pakowaniu cegieł. Najlepiej, wybierajcie je do pudła sami. W przeciwnym razie może się okazać, że kupiliście pół kota w worku.
W moim przypadku okazało się, że po pierwsze spora cześć cegieł jest połamana. Po drugie ogromna ilość pokryta tynkiem a dwie paczki kryły w sobie mokrą cegłę. Czyżby pierwszy kryzys?
Szpachla i szczotka i wzięłam się za czyszczenie.
Ale sobie wymyśliłam zabawę!
Po trzech godzinach pierwsze cztery rzędy były ułożone na podłodze.
Nadszedł czas przeniesienia ich na ścianę, zagruntowaną ścianę. Tak, tak, moi drodzy, ścianę trzeba zagruntować, by cegła nie spłynęła z niej jak śnieg w maju z Kasprowego.
Mój pomocnik, który od pierwszego dnia remontu był świadkiem wszystkich czynności zamieniających stare na nowe, patrzył na mnie jak na kosmitę.
No, bo po co było tę ścianę wygładzać, szlifować, tynkować i malować na błysk, skoro teraz wszystko to zostanie zniweczone emulsją gruntującą.
Niby racja, ale skąd ja miałam miesiąc temu wiedzieć, że wyśni mi się ceglana ściana w łazience?
Pogoniłam chłopa do zakładania młynka pod zlewem i wzięłam się za pędzel.
Gruntowanie poszło gładko. Ot, kilkadziesiąt machnięć pędzlem, kilka godzin na wyschnięcie i mogłam się zabrać za klejenie.
Tu ważna druga uwaga: bardzo ważny jest klej, którym będziecie kleić cegły na ścianę. Przetestowałam dwa i drugi okazał się porażką. Przy każdej cegle musiałam czekać z 10 minut na przytwierdzenie.
Polecam Montagefix – W, firmy Den Braven, który polecił mi facet od cegły. Sprawdził się genialnie (klej, nie facet).
Gdybym miała doświadczenie w klejeniu, pewnie starczyłoby go na ścianę trzy razy większą niż moja, ale ja smarowałam tak obficie, jakby od tego miało zależeć moje życie, więc kleju mi brakło.
To co kupiłam było tragiczne. Kto wie jak skończyła by się moja przygoda z murarką, gdybym od razu miała do dyspozycji tylko ten bubel. Pewnie rzuciłabym robotę przy drugiej cegle.





tu pusta jeszcze ściana

 Tu pierwsze trzy rzędy

 zdecydowanie minęłam półmetek

Po siedmiu godzinach ściana prezentowała się tak:

skończone


Towarzyszący mi pomocnik co chwila zerkał do łazienki i pytał czy ściana jeszcze się trzyma.
Przy tak budującym podejściu, nie pozostało mi nic innego jak tylko pozbierać zabawki i iść do domu.
Ściana na razie tkwi w stanie niezmienionym a fugowanie mogę zacząć dopiero za jakiś czas.
Jak myślicie o czym śniłam tamtej nocy? O tym, że cegły miałam wszędzie, tylko nie na ścianie.
Następnego ranka okazało się, że nic się nie zmieniło. Cegły nie drgnęły ani o milimetr i potraktowałam to jak dobry omen.
Zresztą, ściana nawet w tak nieskończonej postaci, dla mnie była zachwycająca.

Nie wiem, czy moje samozaparcie, czy jakieś ludzkie uczucia czy może prozaiczne wyrzuty sumienia spowodowały, że mój towarzysz remontowy przytargał worek zaprawy do fugowania i zręcznym ruchem zrobił mi wiadro pięknej, piaskowej mazi.
W swoich naiwnych wyobrażeniach widziałam fugowanie jako odprężający proces, któremu towarzyszy muzyka łatwa, lekka i przyjemna.
Opracowałam sobie przyrząd, który jak mi się wydawało, załatwi fugowanie za mnie. W końcu wypełnianie szpar między cegłami jest podobne do nadziewania kremem eklerków. Tak myślałam.
Kolejny błąd.
Fuga albo wylewała się niczym nie skrępowana, albo stawiała tępy opór i za nic nie dawała się wycisnąć.
Siedziałam na podłodze w łazience, próbując wpakować zaprawę między cegły i klęłam jak szewc.
O muzyczce, a tym bardziej lekkiej i przyjemnej w ogóle nie było mowy.
W akcie desperacji porzuciłam wszelkie narzędzia i nabrałam masy do ręki. Trochę to przypominało zabawę mokrym piaskiem na plaży, ale praca posuwała się wolniutko do przodu.
I tu na scenę znów wkracza mój pomocnik i jego kłapouchowatość.
Dlaczego „kłapouchowatość”? To od Kłapouchego z Kubusia Puchatka. On też wszędzie wietrzył nieszczęście.
Mój Kłapouchy stanął w drzwiach, popatrzył na mnie i wymruczał: hm, gołymi rękami? W tym jest wapno....
Wapno!!! Rękawiczki? Do głowy by mi nie wpadło w tym kotle, że mogę je założyć. Teraz już było za późno.
Fuga co miała zjeść z moich dłoni, to zjadła.
Moje wrzaski przybrały na sile.
Chcecie wiedzieć jak to się skończyło?
Porzuciłam moją ścianę, zostawiając w łazience pole bitwy zasłane szpachlami, wyciskaczami do fugi, fugą, wiadrami, nożykami, szmatami i moją rozpaczą.
Z podkulonym ogonem, świadoma porażki, porzuciłam plac budowy.
Przespałam się z problemem, opracowałam z sześć metod wyjścia z kryzysowej sytuacji i wróciłam na miejsce zbrodni z głębokim przekonaniem, że byle ściana mnie nie pokona.
Wchodzę do łazienki...a tam fuga jak malowanie. Położona równiutko, dokładnie tak, jak sobie wymyśliłam.
Krasnoludki? Niewidzialna Ręka? Czary Mary?
Nic tych rzeczy. To Kłapouchy, nie mogąc słuchać moich przekleństw położył fugę jednym palcem.
Nie wiedziałam, że jest taki delikatny.
Ściana jest gotowa. Nie odpadła, nie spłynęła. Jeżeli przez tydzień wytrwa w tym nieskończenie pięknym stanie, wezmę się za jej oczyszczenie a potem impregnowanie.
To był jeden z genialniejszym moich pomysłów. Zobaczcie sami.



Po fugowaniu i impregnacji

A jeśli chcecie sobie zafundować ceglaną ścianę, służę wszelaką pomocą. W końcu jestem już doświadczonym fachowcem w kładzeniu cegły:))

3 komentarze:

  1. Piękna! Nie mogę wyjść z podziwu Twojej determinacji i uporu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Niektórzy nawet twierdzą, że jestem uparta jak muł;))

      Usuń
  2. Piekna , piekna, magiczna i Twoja. SUPER!!! baRDZO CI gratuluje bo widac, ze ukryte talenty nie tylko kulinarskie chowasz w kieszeniach. Sliczna sciana!! A co dalej? z wielka niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy i pozdrawiam cieplo!!

    OdpowiedzUsuń