sobota, 19 października 2013

Kamień milowy czyli złożenie wniosku



Aż boję się to napisać. Tak! Złożyliśmy kompletny projekt do starostwa. Cegła z tego wyszła grubości prawie 10 centymetrów. Ale czego w niej  nie było! Może po kolei:
1. wniosek o pozwolenie na budowę
2. projekt zagospodarowania działki
3. projekt architektoniczny-budowlany
4. załączniki
W tych czterech punktach mieszczą się informacje nie tylko na temat rozmiaru naszych łazienek ale również precyzyjne wytyczne dotyczące zagospodarowania wód opadowych czy zagrożenia z racji osunięcia się robotnika budowlanego do wykopu. Jeśli ktoś ciekawy szczegółów, to niech do mnie napisze.
Rzutem na taśmę dowiedzieliśmy się, że z racji "otuliny parku krajobrazowego" musimy zdać relację jak nasz projekt będzie się komponował z wyżej wymienioną. Nikt nie miał bladego pojęcia jak taka relacja ma wyglądać. Wymóg jest ale już rozwinięcia tematu brak. Urzędnik w sposób bardzo kompetentny rzucił: "jakoś to zróbcie".
Obfotografowaliśmy stan obecny, napisali, że będziemy kultywować tradycje a ptaszki i jaszczurki będą miały zawsze zielone światło. Teraz skręca mnie z ciekawości co na to dziwo powiedzą władze.
Brzmi to lekko, ale wierzcie mi, że cała dokumentacja robi wrażenie.
Ilość władz i organów zaangażowana do zrobienia tych kilkudziesięciu stron jest imponująca. Imponująca do tego stopnia, że musiałam się wybrać na dłuższy spacer, żeby powaga sytuacji do mnie dotarła.
A jak już do mnie dotarła, to z siłą tornado. Aż mnie zatkało ze strachu i wątpliwości. Co my robimy?! Czy to na pewno jest dobra decyzja!? Czy to jest na sto procent to, o czy marzymy?! Może to tylko moje widzimisię i unieszczęśliwię MMŻ wsią naszą podleśną?!
Tchórz ze mnie wypełzł śmierdzący. Nie będę ukrywać, że lekko mnie zemdliło. Znacie to uczucie, że robi się wokół was coraz ciaśniej i za chwilę nie będziecie mieli czym oddychać? To ciasnota mojego umysłu mnie zgniotła. Siadłam sobie pod brzozą na mokrej trawie i zaczęłam snuć ponure scenariusze. Nikt do nas nie zajrzy, bo daleko. My zdziczejemy bez miasta, bo daleko. Umrzemy tu i koty nas zjedzą, bo do miasta daleko. Śniegi nas zasypią i zjemy się nawzajem, bo  miasto daleko.
I wtedy zadzwoniła komórka.
To jakbym wpadła do głębokiej studni i ktoś rzucił mi linę. MMŻ jak zwykle uratował mnie przed zostaniem w tej studni.
Potem rozejrzałam się wokół po żółtych brzozach, czerwonych dębach i brązowych modrzewiach i wszystko wróciło do normy.
Zawsze wiedziałam, gdzie jest moje miejsce na dom. Dziś zrobiliśmy kolejny ważny krok. Postanowiłam się tym cieszyć.






3 komentarze:

  1. Limonko, ale masz piekne okolice i jakie piekne zdjecia! Wahania rozumiem, ale zobacz sama jak bedzie Ci sie pieknie mieszkac!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana, takie pękne okolice, a Ty sie smucisz...i to normalne, niedlugo bedziecie sie cieszyć wspanialym domem pelnym rodziny, gości, znajomych przyjaciol w cudnej, wymarzonej....Waszej okolicy. Bedzie dobrze, zobaczysz i jeszcze z dumą bedziesz prezentować to co bedziesz miała koło siebie.Pozdrawiam:))))

    OdpowiedzUsuń